Poranny zlot łabędzi krzykliwych



Już wieczorem udało mi się wykonać kilka zdjęć łabędzi krzykliwych, ale te póki co trafiły do archiwum. To efekt objazdu terenu po pracy. Dziś to inna sprawa, bo sesja fotograficzna musiała być zaplanowana co do pory i miejsca. Jeszcze poprzedniego dnia oprócz kilku wyzwoleń migawki, udało mi się rozpoznać miejsce. Objechać i obejść pola w odpowiedniej odległości od zasiadającego ptactwa, tak by nie czynić niepokoju w terenie. Musiałem ustalić dojazd i dogodne stanowisko, gdzie przyjdzie mi zasiąść jeszcze nocą. To wszystko maiło odbyć się w kompletnych ciemnościach. Wybór był trudny, bo rozległa przestrzeń podtopionej oziminy, w wielu miejscach był poza zasięgiem obiektywu. Trudno też było przewidzieć, którą część wybiorą ptaki na poranne zloty. Wieczorem trzymały się centralnie środka pola a to niweczyło wszelkie pomysły jak usadowić się do zdjęć. To przecież kompletnie otwarta przestrzeń i grunt, który przypominał pola ryżowe. Jak pogodzić dogodne stanowisko do fotografowania z zastanymi warunkami i forpocztą znacznie bardziej czujnych ptaków, czyli gęsi, które niechybnie pojawią się o świcie w tym samym miejscu.


Choć łabędź krzykliwy jest również ptakiem niezwykle ostrożnym, to gęsi są jego oczami i uszami. W razie nieopatrznego ruchu, one pierwsze poderwą się do lotu alarmując resztę ptasiego towarzystwa. W porównaniu z krzykliwym łabędź niemy to "udomowiona" krówka pasąca się na łące. Wyboru zasiadki jednak trzeba było dokonać. Padło na pochyły brzeg rowu idącego obrzeżem pola. Wiedziałem, że ptaki i tak zasiądą dość daleko, ale przynajmniej przed sobą miałem kierunek wschodni, licząc na malowniczy wschód słońca a na jego tle może atrakcyjne ujęcia.

Na miejsce dotarłem jeszcze ciemną nocą. Przede mną rozpościerała się głucha przestrzeń. Póki co pusta, pozbawiona sylwetek ptaków, ich głosów i nawoływania. To dobry czas, pozwala na budowę prowizorycznego stanowiska. Ułożona na wilgotnej burcie rowu karimata stanowiła podłoże a moją sylwetkę okryła siatka maskująca. Jeszcze tylko niewielka podpórka z przodu, by uchylić nieco kurtyny dla obiektywu i można czekać na preludium. Dzień budził się niezwykle szybko, choć słońce wznosiło się w otulinie chmur. Purpura wschodu słońca poszła w zapomnienie a z nią planowane ujęcia. Niewygodna pozycja dawała już we znaki starym kościom, gdy nade mną pojawiły się pierwsze ptaki. Jak się spodziewałem na początek gęsi. 



Niewiele, kilkanaście sztuk zasiadło na mini rozlewisku utworzonym przez opady, które już nie wchłaniało pole. Te kilka ptaków wystarczyło by znieruchomieć i w takiej pozie oczekiwać więcej. Jeszcze kilkanaście minut i są, łabędzie krzykliwe. Trudno dziwić się tej nazwie, bo górą od horyzontu niósł się ich głos. Przelatywały mi dosłownie kilka metrów nad głową podchodząc do lądowania w pobliżu gęsi. Kiedy tylko pierwsze zasiadły na wodzie dając gwarancję bezpieczeństwa, kolejne już bez opamiętania lądowały nieomal na głowach garstki gęsi i pobratymców. Nieomal zaraz zaczęły się zaloty i kłótnie o terytorium. Przyglądałem się temu misterium zauroczony z rzadka puszczając serię klatek z fotograficznej kamery. Z każdą chwilą narastał gwar w łabędziej społeczności, aż do pokaźnego hałasu miłego uchu przyrodnika.