Obserwowanie, a tym bardzie fotografowanie trzciniaków jak się okazuje nie jest zajęciem trudny. Nie taki diabeł straszny jak go malują. Jest natomiast zajęciem ciekawy i pouczającym. Z nauki tej płynie przesłanie, że spełniając pewne warunki, które do skomplikowanych nie należą, można pokusić się u udane zdjęcia tego gatunku. Generalnie portret trzciniaka jest prosty, ale zwykle jego sylwetka po części przysłonięta jest roślinnością trzcinowiska. Nieco większym wyzwaniem jest uwiecznienie ptaka w "czystym kadrze", czyli wyzbycie się z pierwszego planu tego wszystkiego co go przysłania. Taki miałem zamiar lokalizując kilka par trzciniaków w mojej okolicy. W poszukiwaniu tego gatunku nie musimy zapuszczać się w ostępy nieujarzmionej przyrody. Choć trzymają się tylko jednego biotopu, to występują również na terenach, które człowiek przekształcił. Wystarczy by zachował się niewielki obszar trzcinowisk w otulinie parków miejskich lub miejsc zabudowy.
Dość powszechny kadr z ujęciem trzciniaka, którego przysłania roślinność.
Jednak nie wytypowanie pary ptaków jest tu ważne a miejsca, które wybiorą na zdobywanie pokarmu. Uganianie się za tym gatunkiem w wielkich trzcinowiskach, jest nie tylko męczące, lecz mało skuteczne. Również naruszające spokój pozostałych mieszkańców takiego obszaru, szczególnie teraz w okresie lęgowy. Sposobem jest wybór naprawdę niewielkie enklawy trzciny, lub skraju terenu ich porastania. Ważne jednak by w jej bezpośrednim sąsiedztwie, wręcz przylegając do niej znalazła się gęsta i sporo wzniosła kępa krzewów, młodsza wiekiem olszyna lub wierzba.
Jak wspomniałem, zadaniem na dziś był czysty kadr trzciniaka. Poświęciłem temu klika godzin poranka oraz kilka poprzedzających dni, wybierając miejsce jak wyżej opisane. Następnie wystarczyło przyjąć pozycję czapli i czekać. Możemy podarować sobie budowę czatowni, maskujące odzienie i temu podobne zabiegi. Ptaki nie są płochliwe i szybko przyzwyczajają się do obecności człowieka. Ważne by nie wykonywać gwałtownych ruchów, np. energicznie podrywając aparat do oka. Zanim staniemy w bezruchu, dobrze jest wybrać przed sobą strefę trzcinowiska, gdzie kilka łodyg sterczy osobno, licząc, że to własnie na nich przysiądą ptaki. Dzisiejsza sesja fotograficzna była też okazją by obserwować zwyczaje trzciniaków. Wynika z niej, że prędzej czy później na takiej pojedynczej łodydze trzciniak przysiądzie.
Trzciniaki poruszają się schematycznie. Początek to nalot pary ptaków z pobliskiego krzewu w kierunku trzciny. W gęstwinie liści drzewa siedzą dłuższą chwilę obserwując teren. Bywa też, że w takim miejscu zatrzymają się na dłużej, bo również i tam szukają owadów. Przybycie ptaków na trzcinowisko to jednak niewielka okazja by uwolnić migawkę, bo po drodze zatrzymują się na wyniosłych źdźbłach, lecz dosłownie na sekundę. Po czym dają nura w plątaninę niższych partii roślinności. W tej sytuacji pozostaje cierpliwie czekać wiedzą, że ptaki już są.
Jednak już po chwili możemy liczyć na spotkanie. Pierwszy pojawi się samiec, który szybciej zniechęca się w poszukiwaniu pokarmu. Po krótkiej lustracji roślinności, szybko przysiada wyżej oddając się akustycznym popisom. W tym czasie samica wytrwale przeszukuje gęstwinę trzcinowiska. Do tego stopnia, że można odnotować jej obecność, obserwując jedynie energicznie poruszające się poszycie i nieco wyższe młode liście. Naszym oczom ukaże się znów na sekundę, gdy ptaki wspólnie odlecą ku osłonie krzewów.
Za chwilę powtórzą cały ten ceremoniał i można tak godzinami tkwić w nadziei na udane zdjęcie. Jak się okazuje właściwie tylko samca. Śpiewa on pięknie i wyraziście. Eksponuje swoją obecność nie tylko głosem lecz stanowiskiem. Ponieważ ptaki szukają pokarmu w parach, tak eksponowaną pozycję samca można pewnie uznać za rodzaj czujności w imieniu obojga. Tak, czy inaczej to własnie chwila dla obiektywu.