Perkozek ... mała łódź podwodna



Perkozek (Tachybaptus ruficollis) najmniejszych z naszych perkozów, również doskonale nurkuje. Jednak z tej umiejętności uczynił prawdziwą sztukę. To sposób na przetrwanie tego małego, delikatnego i bardzo ostrożnego ptaka. Na co dzień, a szczególnie w okresie lęgowym unika otwartej wody. Kryje się w trzcinach, a szukając pokarmu zwykle przeszukuje wodną toń w ich najbliższym sąsiedztwie. Inaczej zimą, bo potrafi wybrać na siedlisko śródpolne kanały.

Tu zaczyna się opowieść o perkozku widocznym na zdjęciu. To osobnik jeden z kilku widywanych przez mnie w dolinie Redy. Już wielokrotnie czyniłem próby zbliżenia się do nich z obiektywem i zawsze poległem w boju. Jest oczywiście możliwe wykonanie fotografii z pewnej odległości, ale przerasta to możliwości mojej 3 - steki. 

Na tak otwartej przestrzeni, jaką widać na kolejnym zdjęciu perkozki doskonale wykorzystują swoją umiejętność znikania pod wodą. W przypadku innych zimujących i nurkujących gatunków, jak tracze, gągoły czy czernice można przewidzieć gdzie zaniepokojony ptak się wynurzy. W przypadku perkozka to nie możliwe, bo z wody się nie wynurza. Spłoszony daje nura i po prostu już nie wypływa. Nie znaczy, że opuścił świat żywych topiąc się z powodu ataku serca. 


Perkozek zamienia się w małą łódź podwodną i pozostaje na głębokości peryskpowiej. Jeśli nie może ukryć się pośród nadbrzeżnej roślinności, przywiera gdzieś w pobliżu brzegu wystawiając nad wodę jedynie dziób, na tyle by oddychać. Nie sposób go wtedy dostrzec i obserwator ma wrażenie, że perkozek przepłynął pod wodą dziesiątki metrów, by dyskretnie się ulotnić zrywając do lotu. W takim zanurzeniu może cierpliwie przebywać niezwykle długo, do czasu gdy uzna, że pojawienie się na powierzchni wody całej sylwetki jest bezpieczne.

Próbowałem kiedyś dotrzymać mu kroku, jednak uznałem że nie wypłynie póki się nie oddalę. By uwiecznić tego cwanego nurka, pozostała klasyczna zasiadka. To sprawa trudna, bo brzegi rowów doliny Redy są całkowicie odsłonięte i tylko przywarcie do ziemi w osłonie siatki maskującej rokuje sukces. To jednak wielka loteria, bo kanały ciągną się kilometrami, a perkozki się przemieszczają i nigdy nie wiadomo gdzie taką czatownię sobie sprawić. 

Dziś niejako z pomocą przyszły mi świstuny, które obserwuję od dwóch dni na tym samym odcinku wodnym. Tu niby łatwiej było przewidzieć gdzie pojawią się o świcie. Wybrałem miejsce i czekałem w chłodzie i pozycji łamiącej kości na zmrożonym gruncie. Świstuny rzecz jasna masowo latały mi nad głową, jednak wybierały miejsca do lądowania daleko od mojej zamrażarki. 

Szczęśliwie te kilka godzin fizycznej udręki nagle wynagrodził perkozek. Dosłownie znikąd wynurzył się tuż przed obiektywem  i pozwolił się uwiecznić z najbliższej odległości. Co ciekawe nie spłoszył się na dźwięk migawki, a wręcz przeciwnie zainteresował się odgłosem dobywającym się spod trawy. Wykonał przed moimi oczami małe kółeczko, przechylając główkę by lepiej się przysłuchać. Po czym spokojnie popłyną dalej, co chwilę dając nura i wypływając. 

To jednak nie koniec przygód tego chłodnego poranka. Gdy tak leżałem wspominając spotkanie z perkozkiem, nagle obok przysiadła czapla. Aż zdębiałem ze zdziwienia, jak ten wyjątkowy obserwator i niezwykle czujny ptak mógł mnie nie dostrzec nawet w ukryciu. Czapla siadła metr od mojej czatowni. Jeszcze nigdy nie widziałem tego ptaka w naturze z tak bliska. Nawet nie mogłem zrobić zdjęcia, bo w kadrze zmieściłyby się tylko nogi. Do tego obiektyw wycelowany był na wprost, a skierowanie go w bok tam gdzie się usadowiła niechybnie by ja spłoszyło. 

Czapla jednak czuła, że coś jest nie tak i bacznie się przyglądała tej kępie trawy, którą imitował mój kamuflaż.  Widziałem jak siatka  lekko się unosi i opada w rytm mojego oddechu, a to wystarczyło by czapla się połapała. Zerwała się do lotu, choć miałem wrażenie, że kolejny krok który zrobi będzie nadepnięciem na moją postać. No cóż do świstunów z pewnością powrócę, a może natura znów obdarzy spotkaniem z perkozkiem i czaplą.