Normalni ludzie na poranny spacer wyprowadzają psy. Ja wyprowadzam swojego Nikona i choć ma ogon w postaci długiego obiektywu, to jakby nie kombinować czworonoga nie przypomina. Awaryjnie zabieram też telefon, choć bardzo nie lubię jak zadzwoni, gdy przemierzam parkowe alejki. Dziś mi nie odpuścił i choć niemiłosiernie wiał lodowaty wiatr z północy, odebrałem połączenie. W słuchawce odezwał się głos mojego mechanika samochodowego, który zaczął mi wyjaśniać z ilu pozycji składać się będzie rachunek za naprawę. To już wystarczający powód do irytacji, pomijając że rozumiałem co drugie słowo z powodu szumów jakie podmuchy wiatru wyczyniały w słuchawce.
Zmagając się z techniką i wizją kwot jakie roztaczał przede mną ów mechanik, stałem w pobliżu niewielkiego iglaka. W pewnej chwili z jego wnętrza wychylił się szczygieł i przysiadł na gałązce ukazując całą swoją kolorową postać. Jedną ręka podniosłem do oka aparat, tą drugą z telefonem próbowałem uwolnić od paska Nikona, który zaplątał mi się w kończyny. W takiej pozycji złożyłem się do zdjęcia, nadal prowadząc rozmowę z fachowcem.
- Chwileczkę muszę zrobić szczygła
- Czy zrobiłem sprzęgło ?
- Nie, szczygła robię, słyszy mnie Pan
- Halo, jakie sprzęgło?
- Nie sprzęgło, szczygła
- Halo, nic nie rozumiem, strasznie przerywa
Rozmowa się urywa, chowam telefon i zaglądam w ekranik aparatu sprawdzając czy szczygieł się załapał na fotkę. No mam go ... uff, ucieszyłem się jak mały Kazio ( bez urazy). Może Was to zdziwić, że po uwiecznieniu 150-ciu gatunków ptaków, tak uradował mnie wizerunek tej kolorowej ptaszyny. Tak się składa, że do tej pory nie miałem szczęścia do szczygłów. Zrobiłem kilka fotek, ale nie odwiedzały mojego karmnika, wszystkie inne zasiadały wysoko lub daleko, a tu proszę w takich okolicznościach pozował z 3 metrów. Tak to bywa, że czasem godzinami siedzimy w czatowniach, uganiamy się po terenie, nabijamy kilometry pieszo i samochodem. Bywa też, że poszukiwany gatunek pojawi się przed obiektywem w najmniej oczekiwanej chwili i okolicznościach.