Hit tegorocznej zimy ... czeczotki



Pamiętam jak pojawiły się pierwsze doniesienia o czeczotkach. Zauroczony widokiem tych ptaków, których zdjęcia coraz liczniej publikowano w sieci, latałem w terenie jak szalony. Koniecznie chciałem dołączyć do grupy szczęśliwców, którym dane było obserwować ten gatunek. Początki jednak były trudne, a raczej beznadziejne. Nigdzie czeczotek nie było, choć uparcie lustrowałem olchowe aleje, nieużytki, parki, obrzeża miast i karmniki, a trwało to całe tygodnie. 

Pewnego dnia, już na granicy nocy dostrzegłem wreszcie ich stado. Światła było niewiele, do tego czeczotki zasiadły wysoko, na czubku wysokiej olchy. Fotki wyszły marne, ale był to obiecujący początek. Od tego dnia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czeczotki "wyrastały" wszędzie jak grzyby po deszczu. Praktycznie gdzie się nie ruszyłem, tam spotykałem te ptaki. Kiedy wyzbyłem się nerwowych ruchów, powodowanych koniecznością wykonania zdjęcia za wszelką cenę, przekonałem się jak ufne są te ptaki. Teraz mogłem stać godzinami w pobliżu zerującego stada i spokojne czekać na ciekawe ujęcia. Już po chwili ptaki przyzwyczajały się do mojej obecności, by wdzięczyć się do obiektywu nawet z odległości jednego metra. W sumie widziałem ich setki, a jedyne czego nie doświadczyłem to spotkania z czeczotką tundrową.