Krwawodziób ... rozmowa wychowawcza



Z widocznym na zdjęciu krwawodziobem (Tringa totanus), muszę poważnie porozmawiać. Należy się solidna reprymenda i pouczenie. To niepoważne, pokazać się w tak skromnej szacie spoczynkowej. Gdzież jemu do ptaków w barwach godowych, o kasztanowej, jaskrawo cętkowanej sylwetce, o czerwonych nogach i dziobie. Do tego, nie potrafi się zachować jak na obserwowanego ptaka przystało. To niestosowne zawitać na chwilę u progu dnia, a później kazać godzinami czekać na siebie w nieznośnym upale i towarzystwie wszelki stworzeń, które próbują mnie zjeść .

Ten krwawodziób, był jednak bardziej wyrafinowany w torturach jakimi poddała mnie natura tego dnia. Na jego powrót czekałem już dobre trzy godziny, w okrutnie niewygodnej pozycji. Na przedpolu mojego stanowiska, w tym czasie zupełnie nic się nie działo. Nie pojawiły się inne siewki, a nawet zawsze dyżurny brodziec piskliwy. W końcu obolały wysunąłem się spod siatki maskującej, robiąc krótką przerwę na prostowanie kości. Wszedłem łapiąc nieco cienia w wysokie trzciny, które przylegały do plaży. 

Stałem tam może 5 minut i gdy wychyliłem głowę, patrzę a przed moim porzuconym chwilowo stanowiskiem siedzi krwawodziób. Spokojnie spaceruje dwa metry przed obiektywem aparatu, który leży bezpańsko kilkanaście metrów ode mnie. Ty mały draniu, myślę sobie. To ja tu doznaję reumatyzmu, rwy kulszowej i jeszcze kilku plag egipskich, a ty przylatujesz sobie podczas przerwy. Wracaj mi tu za kilka minut, gdy wgramolę się pod siatkę. Myślicie że posłuchał ?. Po kolejnych godzinach oczekiwania poddałem się, pozostając z tymi skromnymi ujęciami początku dnia.