Płaskonos (Anas clypeata), Zatoka Pucka



Zatoka Pucka u schyłku wakacyjnego sezonu, to miejsce gwarne i ruchliwe. Szczególnie w weekend, gdy do turystów z głębi kraju, dołącza społeczność Trójmiasta. Każdy kto żyw, stara się wykorzystać ostatnie dni lata, a doskonała pogoda nieodmiennie zapełnia plaże amatorami kąpieli morskich i słonecznych. Nie tylko brzegi strzeżonych kąpielisk, ale praktycznie każde miejsce, gdzie turyści znajdą dostęp do wody. Wszystko co ma wiosła, silnik i żagiel wypływa na wody zatoki. Na niebie aż gęsto od spadochronów kitesurfingu. By nieszczęść było mało, pokazy lotnicze w Gdyni, dopełniły dzieła. W takich warunkach trudno znaleźć kawałek spokojnego brzegu, a tym bardziej liczyć na spotkanie migrujących ptaków. 

Rozum podpowiada, by w sierpniowe weekendy porzucić ptasie obserwacje. Poczekać do września, bo przeloty w tym czasie z pewnością się nasilą. Jednak rozum to jedno, a pasja to rzecz zupełnie inna. Powodowany tą drugą, ostatecznie prawie wieczorem stanąłem nad Zatoką Pucką. W każdym szaleństwie jest metoda, zatem i w tym przypadku wypadało zadbać o cień powodzenia. Tak sobie pomyślałem, że cały ten gwar Trójmiasta, zmusi ptaki na przelotach, by przemieścić się bardziej w głąb zatoki. Nawet poza granice rezerwatu Beka, bo nawet tam liczni turyści skutecznie podrywają nieliczne siewki. 

Szczęśliwie idąc od rezerwatu w kierunku Pucka, ciągnie się pas trzcinowisk bezpośrednio przylegających do plaży. To miejsce omijane, bo dostęp do wody jest mało komfortowy. Nie jest też ulubionym miejscem przysiadania siewek, bo od trzcin do wody pozostaje wąziutki pas kidziny, często w całości zalewany przez fale. Jednak wysoka roślinność brzegu daje osłonę, zbawczy cień i sposobność ułożenia się pod siatka maskującą w bezpośrednim sąsiedztwie brzegu. W panujących warunkach, miejsce to okazało się oazą spokoju, choć pierwsze godziny zasiadki przynosiły tylko widok i głos przelatujących od strony rezerwatu, spłoszonych łęczaków, krwawodziobów i brodźców piskliwych. Pozostało czekać i mieć nadzieję, że u schyłku dnia ptaki szukać będą zacisznego miejsca na wieczorny posiłek i spędzenie nocy. 

Zachodzące słońce okryło cieniem pas trzcinowisk, lecz wody zatoki nadal pozostały pięknie oświetlone. W takiej scenerii dostrzegłem w oddali sylwetki dwóch kaczek. Były daleko, krzyżówki myślę sobie. Płynęły jednak w moim kierunku i każdą chwilą ich rosnące w oczach postacie wzmagały bicie serca. Nie miałem lornetki, a mój obiektyw 300 mm, też nie bardzo pozwala rozpoznać gatunek ze znacznej odległości. Wytrzeszczam więc oczy do granic możliwości, by już za chwilę być pewnym ... płaskonosy. Jeszcze kilkanaście minut i wpłyną w zasięg mojego szkła. O siebie się nie martwię, bo pod siatką wyglądam jak kupka morskiego ziela. Nasłuchuje i rozglądam się jednak nerwowo, czy w ostatniej chwili nie wyłoni się z trzcin zgubiony turysta. Lub mój morski plan zdjęciowy przetnie skuter wodny, który wyskoczy zza widocznego w oddali cypla. 

Nic takiego się nie dzieje. Ptaki spokojnie podpływają w moje pobliże. Są pochłonięte żerowaniem. Nie nurkują, jak mają w zwyczaju. Majestatycznie zanurzają głowy, unoszą kupry. Korzystają z dobrodziejstw płyciutkiej w tym miejscu i zasobnej wody. Zdają się sięgać morskiego dna, a swoimi anatomicznie przystosowanymi dziobami, z licznymi długimi blaszkami na krawędziach cedzą z wody plankton. Przepływają przed moim stanowiskiem wielokrotnie w rożnych odległościach, niekiedy na przysłowiowe wyciągnięcie ręki. Przyglądam się płaskonosom z podziwem. Choć samcowi daleko do niezwykle pięknej i wielobarwnej szaty godowej. Jednak okazja, by na niego spoglądać w takiej postaci niewielu jest dana. Płaskonosy bardzo nielicznie gniazdują w Polsce. Nasza populacja tego gatunku, szacowana jest zaledwie na 600 – 1 100 par lęgowych. Szczęśliwie o tej porze roku przemieszczają się z północy Europy, nad Morze Śródziemne oraz Afrykę północna i środkową. Ich wędrówka potrwa do listopada. Zatem wierzę, że i Wam dane będzie spotkać te niezwykle intrygujące ptaki.