Szlamnik "piaskowy" ... niezwykłe aspekty życia gatunku



Zdecydowana większość zdjęć rodzimych autorów, pokazuje szlamniki (Limosa lapponica), brodzące w wodach Bałtyku. Rzadziej w słodkowodnych zbiornikach w głębi lądu, choć i tam możemy je spotkać podczas jesiennych przelotów. Jedno jest pewne, widok wody nieodmiennie kojarzy się z tym gatunkiem. Polska nazwa - szlamnik, zapewne pochodzi od słowa "szlam", a przynajmniej mnie tak się kojarzy. Jeśli tak jest w istocie, to nic w tym dziwnego, bo natura wyposażyła szlamniki w długie nogi do brodzenia i jeszcze dłuższy dziób do sączenia z mulistego dna bezkręgowców stanowiących ich pokarm. 

Przyznam, że i ja przywykłem do widoku brodzących w wodzie szlamników. Tegoroczne obserwacje jedynie potwierdzały tego rodzaju zachowania pokarmowe tym bardziej, że ptaki w tym sezonie są wyjątkowo liczne na wodach Zatoki Puckiej i praktycznie każdego dnia, od kilku tygodni spotykam je odwiedzając jej brzegi. Dziś jednak musiałem zmienić zdanie o szlamnikach, bo kilka z nich spotkałem zdecydowanie daleko od linii brzegowej.  W poszukiwaniu pokarmu zapuściły się na wydmy i suche łąki i tam jak widać na zdjęciach zagłębiały dzioby w piasek. 


By zrozumieć dlaczego porzuciły typowy sposób żerowania, trzeba powrócić do  samej istoty ich obecności na polskich wybrzeżach Bałtyku. To przecież siewki, które jedynie zatrzymują się u nas na chwilę, by w końcu odlecieć do miejsc zimowania. Szlamniki są jednak wyjątkowe, bo podejmują najdłuższą wędrówkę, a raczej jednorazowo pokonują najdłuższy dystans pośród wszystkich ptaków. Są rekordzistami odległości przelotu, bo niektóre z nich potrafią nieprzerwanym lotem pokonać niewiarygodny dystans  z Alaski na Nową Zelandię, czyli 11 680 km, co zajmuje ich ok. 9 dni bez przystanku. By jednak mogły sprostać takiemu wyzwaniu, oprócz sprzyjających wiatrów i prądów powietrznych ich organizm wykorzysta regulacje metaboliczne i zasoby początkowo tłuszczu, a potem nawet białka. Jednym słowem muszą być doskonale odżywione przed taką podróżą, bo podczas jej trwania stracą nawet połowę swojego ciężaru. 


Teraz wracamy do naszych wód i plaż. Ostatnie sztormowe dni zdecydowanie zmieniły linię brzegową. Masy wody naparły na brzeg Zatoki Puckiej, zepchnięte porywistym wiatrem. Dotychczasowe, płytko zalane połacie morskiego dna bardzo się skurczyły, nie pozostawiając szlamnikom wiele miejsca do brodzenia. Wygląda na to, że zmuszone zostały szukać alternatywnych miejsc zdobycia pokarmu i szczęścia szukały na stałym lądzie. Może nic w tym dziwnego wiedząc jak tłuste kąski oferować może piasek wydm. 

To pora szukania zimowego schronienia dla wielu owadów, również gąsienic motyli nocnych. Na zdjęciu poniżej Zmrocznik przytuliak (Hyles gallii), to spory jegomość bo w takiej postaci jest wielkości palca dużej dłoni. Koniec września to czas kończący żerowanie gąsienic tego gatunku na roślinach, również w pasie wybrzeża. Teraz zagrzebują się piasku, by tam się przepoczwarzyć i przeczekać do wiosny. Może i one są obiektem poszukiwań szlamników, choć pewnie podziemny świat oferuje więcej niż nam się wydaje. 



Na lądzie szlamniki zachowują się też inaczej niż podczas wodnego brodzenia. Poruszają się znacznie szybciej. To dość dziwne wrażenie, wiedząc jak majestatycznie i cierpliwie zapuszczają dzioby w muliste dno. Tu jednak gonią jak szalone po wydmach, co kilka metrów decydując się wbić dziób w twarde podłoże.  Ciekawe czy są w stanie wyczuć co kryje się pod jego powierzchnią. A może to jednak losowe sondowanie piaszczystych zasobów. Tak, czy inaczej obserwacja dzisiejszych szlamników była wyjątkowo ciekawa i pouczająca, dopisując się listy moich spostrzeżeń niezwykłego życia siewek.