Morski potwór



Port Władysławowo powitał mnie porywistym wiatrem. Właściwie powinienem to przewidzieć wyruszając na kolejne spotkanie z zimującymi na morzu ptactwem. Od urodzenia mieszkam na wybrzeżu, a to dziesiątki lat doświadczeń. Wiem jak inna jest siła wiatru odczuwana bezpośrednio na plażach czy falochronach, wobec pozornie skromnych powiewów w mieście. Niestety trwająca tygodniami depresyjna, pochmurna pogoda podsuwa pokrętne myśli. To przekonanie, że warto wykorzystać nieliczny, słoneczny dzień i ruszyć na fotograficzną przygodę. 

Takim to sposobem znalazłem się w centrum ogromnego sztormu. W takich warunkach pogoń obiektywem za ptakami jest równie bezsensowna co nieskuteczna. Nawet wnętrze portu targane było sporymi falami, a zasiadające tam mewy, lodówki, nurogęsi i gągoły walczyły o przetrwanie trzymając się daleko od nabrzeży.

Jednak fotograficzna pasja nie pozwala przejść obojętnie wobec zjawisk przyrody, zwłaszcza tak pięknych jak sztorm. Szczególnie gdy kilkunastometrowe pióropusze morskiej wody tryskają wysoko ponad solidne falochrony. To tam skierowałem kroki i gdy wychyliłem głowę zza betonowych umocnień, Bałtyk ukazał prawdziwe oblicze styczniowego sztormu. Zachwycony widokiem, raz po raz wyzwalałem migawkę, kątem oka spoglądając na kolejne fale zbliżające się do falochronu. 

W pewnej chwili jedna z nich rosła w oczach sprawiając wrażenie nadciągającego tsunami. To był prawdziwy morski potwór, który w niezrozumiałej ciszy podążał w moim kierunku. Ogromna ściana waliła prosto na mnie, nie dając już czasu na ucieczkę. Odruchowo zwróciłem się do niej plecami, czując jak ciężkie masy wody mnie zalewają. Chwilowo straciłem oddech stojąc oszołomiony, by po chwili doświadczyć przenikliwego zimna z przemoczonej odzieży smaganej lodowatym wiatrem.