Grzywacze ... kłopot w tym, że nie odleciały.



Widok grzywaczy w dolinie Redy, z końcem grudnia jest zaskakujący. Nie wiem czy to osobniki rodzime czy ptaki, które zatrzymały się tu w czasie migracji. Jednak w obu przypadkach nie powinno ich tu być. W tym miejscu opieram się na własnych obserwacjach poczynionych na niewielkim terenie, więc może nie powinienem rzeczy generalizować. 

Jednak literatura gatunku stwierdza, że cała wschodnia populacja z końcem października opuszcza swoje tereny lęgowe, przenosząc się na zimę do zachodniej i południowej europy. W poprzednich latach również w mojej okolicy grzywacze zachowywały się typowo. Zebrane w większe stada porzucały jesienią dolinę Redy, by powrócić z początkiem lutego. Okres absencji był więc bardzo krótki, ale wyraźnie zaznaczony prze trzy miesiące. 

Wydaje się więc, że zamieszczony poniżej w formie mapki, terytorialny zasięg gatunku zależnie od pory roku jest już nieaktualny. Tu kolorem żółtym zaznaczono tereny lęgowe, zielonym obszar gdzie ptaki przebywają przez cały rok. Niebieskim ewentualne, dodatkowe zimowiska.


Zachowanie "moich" grzywaczy zdaje się odpowiedzią na zmiany klimatyczne. To jednak spore ryzyko dla tych ptaków, bo w każdej chwili należy się liczyć z gwałtownym powrotem zimy. Znacząca okrywa śniegu pozbawi grzywacze dostępu do pokarmu, który w okresie zimy głownie składa się z ziaren traw i zbóż oraz warzyw, resztek nie zebranych na polach uprawnych. 

Może będzie im łatwiej w miastach, które zasiedlają od dziesięcioleci. Jednak tam nigdy nie spoufaliły się z człowiekiem na podobieństwo kaczek krzyżówek, czy łabędzi niemych, a szczególnie na wzór gołębi miejskich. Grzywacze zawsze trzymają dystans i nie zlatują się w miejsca sypania chleba, czy innej stawy w ramach zimowego dokarmiana. Ciężko też im korzystać z karmników, bo to spore ptaki, które w wielu przypadkach fizycznie nie mieszczą się niewielkich konstrukcjach przeznaczonych dla drobnego ptactwa.