Wyginam śmiało ciało, czyli nie próbujcie tego w domu.



Te kilka ujęć zimorodka wykonałem wczoraj o poranku nad rzeką Redą. Pozycję do zdjęć miałem nad wyraz niewygodną, bo leżąc trudno jest wysoko zadrzeć obiektyw i utrzymać w bezruchu ciężki, fotograficzny zestaw gdy ptak siada ci nad głową. 

Takie wygibasy w czasie zdjęć to powszechna praktyka, która jest udziałem wielu z Was. Ciekawsze ujęcia często powstają kosztem niewygody, lub innego rodzaju poświęcenia. Walczymy z gryzącymi owadami, nieznośnym upałem czy przenikliwym morzem i wiatrem. Trwamy godzinami w bezruchu, aż do bólu kości. Uwaleni, ubłoceni docieramy do samochodu. Przemoczeni do suchej nitki, lub spragnieni jak po przebyciu pustyni, marzymy o wodzie mineralnej, którą zostawiliśmy nieopatrznie w bagażniku.   

Przynajmniej ja tego wszystkiego doświadczam. Co gorsza w pogoni za ciekawym gatunkiem lub ujęciem, włącza mi się nie nieśmiertelność. Włażę  w miejsca, gdzie logika podpowiada bym tego nie robił. Bagniska i trzcinowiska to chleb powszedni, lub jeszcze jeden krok dalej w nieznanej wodzie. Jednak zawsze wracam z terenu o własnych siłach, choć bywało ze bez butów. Razu pewnego chińszczyzna, szumnie nazywana obuwiem trekkingowym nie wytrzymała kilku godzin moczenia w morskiej wodzie i odleciały podeszwy. 

Wobec tych wszystkich wyzwań, przygód i zdarzeń domowe zacisze wydaje się oazą bezpieczeństwa. Bo co może się stać drepcząc w kapciach. Ano może dopaść Was rwa kulszowa, jako i mnie dopadła. Los ze mnie okrutnie zadrwił, gdy pomny opisanych tu wydarzeń, schylam się tylko by podnieść coś z podłogi i już nie mogę się wyprostować. Przysłowiowa cegła w drewnianym kościele jak widać ma powszechne zastosowanie, zatem nie odmówię sobie dalszych przygód. Gdy tylko będę w stanie zawiązać buty, ruszam w teren na kolejne spotkanie ekstremalnych doznań i wszelkiej skrzydlatej braci.