Na edredony, to się onegdaj do wód jeździło



Poprzedni sezon zimowych obserwacji, to liczne spotkania z edredonami. W poszukiwaniu tych oryginalnych, morskich kaczek wystarczyło wybrać się do Sopotu. Tam pozostało wygodnie ułożyć się na końcu molo i czekać aż ptaki podpłyną bliżej. W atmosferze morskiego kurortu, pośród tłumów spacerowiczów, nasze sylwetki z długimi obiektywami i w polowym odzieniu wyglądały dziwacznie. Kontrastowały z potokiem zimowej mody, wywołując zdziwienie większe niż same edredony. Było jednak miło, słońce świeciło a niewielki mróz nie dokuczał. Morska toń zwykle była gładka, a to za sprawą zachodnich i południowych wiatrów goniących fale od sopockich plaż w głąb Zatoki Gdańskiej. Się rozmarzyłem ... 


Kto w tym sezonie pragnie zobaczyć edredony zrozumie nostalgię tamtych obserwacji, bo dziś musi wybrać się na Hel. By zobrazować tę różnicę trzeba dodać kolejną literkę "l" do nawy miasta. To kraina piekielnych wiatrów, a wejście na portowe główki przenosi nas do innej strefy klimatycznej. Bez solidnej kurtki, najlepiej z kapturem obszytym futrem, trudno tam długo wytrzymać. No ale są edredony i to blisko portowych umocnień. 

Jednak i one zmagać się muszą z wietrzyskiem, a dokładniej z wysokimi falami. Łatwiej je fotografować niż inne gatunki, bo ich większe sylwetki doskonale kontrastują na tle morskiej toni. Nadal to jednak wyzwanie dla autofokusa, który z trudem nadąża za wynoszonymi i opadającymi na falach ptakami. Szczęśliwie edredonów jest sporo i są aktywne. To ułatwia zdjęcia w odróżnieniu od pojedynczych alek i uhli, które sztormując zazwyczaj ustawiają się pod fale pokazując całymi godzinami jedynie swoje kupry.