Wtorek to już pełna mobilizacja i szóstej rano leżę pod siatką. Pierwsza godzina nic, tylko dziesiątki śmieszek przed nosem. Po godzinie staje mi nad głową "miła" pani z aparatem i tekstem - mam nadzieję, że nie przeszkadzam. No nie, mówię zmieścimy się i kładzie się obok. Już po chwili czołga się dalej pakując się przed mój obiektyw. Zatem w miejsce mew widzę cztery litery i po ptakach. Dobrze, że półwysep miał jeszcze kilka metrów lądu, bo by się kobiecina utopiła.
Ostatecznie zostałem sam, dokładniej z ponownie zlatującymi się śmieszkami. I oto jest, pośród nich przysiadł ostrygojad. Strasznie przepychał się w tym tłumie, torując sobie drogę między mewami. Stale go zasłaniały i ciężko było o czysty kadr. Wychylił się jednak na chwilę i cyk foto. To był ostatni moment, bo już a moimi plecami nadciągała zorganizowana grupa przestępcza turystów z kijkami.