Dzisiejsze spotkanie garstki łabędzi krzykliwych w dolinie Redy, ożywiło wspomnienia dawnych, wspaniałych czasów. Jeszcze kilka lat temu ogromne stada tych ptaków można było spotkać na tym terenie od jesieni do wiosny. Były to łabędzie koczujące w pasie morskiego wybrzeża, które setkami odwiedzały okoliczne areały w poszukiwaniu zimowej strawy. Podobnie w marcu zlatywały się na pola, z tą jednak różnicą, że godowe tańce i zaloty były już na porządku dziennym.
Był to czas niezapomnianych obserwacji, gdy jeszcze nocą układałem się w pobliżu takich miejsc, a ogromne ptaki przelatywały mi kilka metrów nad głową. Świt przynosił widok niezliczonych łabędzi krzykliwych, obok których zasiadały gęgawy i bernikle białolice. Gwar tej kolonii był donośny, a nawoływania jak magnes przyciągały kolejne ptaki wędrujące niebem czerwonym od wschodzącego słońca. Niekiedy całość otulała poranna mgła. Innym razem były to opary z topniejącego śniegu. Niewielkie podtopienia tworzyły lądowiska dla ptaków. Czasem krzykliwych było tak wiele, a bajorko tak małe, że lądowały sobie dosłownie na głowach. Natychmiast dochodziło do waśni pośród stłoczonych ptaków, a te bardziej spolegliwe wykonywały kolejny nalot czekając na swoją szansę. Czytaj również: Poranny zlot łabędzi krzykliwych, marzec 2017
Z każdym jednak rokiem natura coraz bardziej skąpiła takich widoków i przynajmniej dwa ostatnie sezony muszę uznać za całkowicie pozbawione doznań tego rodzaju. Tej zimy pierwszy raz spotkałem łabędzie krzykliwe w dolinie Redy. To zaledwie para dorosłych ptaków i kilka młodych. Przyłączyły się do łabędzi niemych i wspólnie posilały się na polu młodego rzepaku.
