Ostatnie spotkanie jemiołuszek, to bez wątpienia banan na moim obliczu. Lecz to jedynie wyjątek potwierdzający regułę. W styczniowym krajobrazie północy Polski panuje obecnie taki marazm, że nawet ptaki nie spodziewają się gości. Przyjmują nas w papilotach lub rozczochrane, w peniuarach szat spoczynkowych. Zdziwione, że w ogóle ktoś raczył je odwiedzić. Jako zapaleni obserwatorzy ptasiego życia nie ustajemy jednak w poszukiwaniu ciekawszych gatunków, choć większość z nas ma spuszczone nosy na kwintę. Na bieżąco wymieniamy się informacją co gdzie słychać, ale jak przyjdzie umówić się na wyjazd w teren to rozkładamy bezradnie ręce.
Oczywiście można spotkać ok. 40 gatunków, choć na tą liczbę składają się głównie kaczki, sikory, krukowate i mewy. Daleko im jednak do pięknych jerów, grubodziobów, nie mówiąc już o krzyżodziobach, które tak hojnie obdarzały nas swoim widokiem zeszłej zimy. Nie widać też czeczotek, ale tym natura wystawiła usprawiedliwienie na piśmie. Czytaj: Gdzie się podziały czeczotki ?
Nieco radości przysparza widok myszołowów, pustułek i krogulców, ptaków na które zawsze można liczyć w styczniu. Nie pojawiły się natomiast, jak co roku bywało myszołowy włochate, które dla wielu byłby wisienką na torcie. No i cóż my biedne żuczki mamy począć. Snujemy się po okolicy słuchając kwakania krzyżówek, które przypomina drwiący z nas śmiech, lub zawieszamy oko na rozczochranej sójce. Mam wrażenie, że od tygodni doświadczamy Deja Vu, oglądając w pętli scenkę z filmu 'Rejs".
- A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Taka, proszę pana… Dialogi niedobre… Bardzo niedobre dialogi są. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.